"Obraz traktuję jak obiekt. Interesuje mnie nie tylko jego płaszczyzna, ale też przestrzenność i materia, która zwykle jest na drugim planie" mówi Bartosz Kokosiński, bohater drugiego odcinka cyklu filmowego "Behind the Art", realizowanego przez PURO.
Fascynuje cię otaczająca materia, eksperymentujesz z różnymi technikami. Nad czym ostatnio pracujesz?
Moje malarstwo bywa kojarzone z abstrakcją, a ja ostatnio na przekór, a może także podążając za współczesnymi modami, zacząłem interesować się figuracją. W moje najnowsze kompozycje włączam zdjęcia, widoki i portrety. W wideo przygotowanym dla Hotelu Puro pojawia się obraz, w którym umieściłem portret wygenerowany przez AI. Często pracuje z drobiazgami, które znajdują się wokół mnie fizycznie w pracowni, jak ścinki, śmieci, elementy warsztatu, ale także tymi niematerialnymi, jak docierające do mnie informacje np. o sztucznej inteligencji. Dlatego zdecydowałem się z nią poeksperymentować.
Od sztuki nieprzedstawiającej przechodzisz w stronę malarstwa, które reprezentuje rzeczywistość.
Nie do końca, bo w główny obraz znów wklejam obraz na płótnie z portretem. Nadal obraz interesuje mnie bardziej jako przedmiot, a nie samo przedstawianie. Zawsze miałem problem z wymyślaniem i malowaniem historii, z narracyjnością i ilustracyjnością medium malarskiego. Istotą mojej twórczości jest praca z materią, obiektem, przedmiotem używanym, posiadającym własną pamięć, przemijanie i historię czy z destruktami znajdowanymi w mieście. Interesuje mnie ciągła przemiana materii, zmiana i cyrkulacja jej w świecie.
Jak to się stało, że zacząłeś eksperymentować z malarstwem? Od czego się zaczęło?
Jeszcze na studiach na ASP w Krakowie pod wpływem profesora Grzegorza Sztwiertni, który często odnosił się do wątków medycznych w swojej sztuce, stworzyłem cykl zatytułowany “Choroby malarstwa”. Z jednej strony obrazu umieszczałem akademicko namalowany portret, a z drugiej tę samą osobę z jakimś “schorzeniem”, które nie było namalowane, ale wynikało z malarskich błędów technologicznych. W jednym sypała się farba, w innym obraz był “zwichrowany”, a kolejny miał za dużo płótna czy plamę z oleju. Była to moja odpowiedź na poczucie zmęczenia malarstwem.
Tak zaczął się twój proces dekonstruowania, niszczenia obrazów i wprowadzania w nie błędów. Dzięki nim pokazywałeś materialność obrazu, który jest przecież także obiektem. Doprowadziło cię to do najsłynniejszego cyklu “Obrazy pożerające rzeczywistość”. Jak odbierasz te prace teraz po latach?
To mój najbardziej doceniony, ale także najbardziej krytykowany cykl. Myślę, że wpływ na powstanie tego cyklu miała atmosfera wokół malarstwa, którą wyczuwało się jeszcze dziesięć czy piętnaście lat temu. Ostatnio dyskutowałem o tym z Martą Antoniak, malarką i koleżanką ze studiów. Wychowywaliśmy się na sztuce krytycznej, odwiedzaliśmy Bunkier Sztuki w Krakowie i inne instytucje, gdzie pełno było performansów, prac wideo czy projektów zaangażowanych społecznie. Wtedy, co dzisiaj może być nie do pomyślenia, malarstwo było negowane, marginalizowane i uznawane za sztukę gorszej kategorii. Doświadczaliśmy wewnętrznego konfliktu między byciem artystą i malarzem. “Obrazy pożerające rzeczywistość” były opowieścią o malarstwie, które nie było malarstwem. Czułem, że powinienem zrobić coś innego, żeby to było uznane za sztukę, a nie czystą dekorację. Wynikało to z bezradności i pytań: co malować, jak malować, po co?
Czym była ta rzeczywistość pożerana przez obrazy? Z jednej strony widzę tam krytykę malarstwa, mieszczańskiego gustu, pełnego jeleni czy widoków przyrody, a z drugiej są materiały znalezione gdzieś w przestrzeni miejskiej, z których tworzysz obrazy „biedne”.
Pierwszy obraz z tego cyklu spaliłem. Nie podobał mi się, bo umieściłem w nim za dużo elementów. Potem zacząłem porządkować te pomysły. Odnosiłem się do klasycznych gatunków malarskich, takich jak pejzaż, portret, malarstwo religijne czy militarne. Zbierałem kolekcje przedmiotów dla poszczególnych tematów. Obecnie nadal czasami je tworzę, bo lubię związane z nimi zbieractwo. Natomiast obrazy “biedne” powstawały poza tym cyklem. Interesowała mnie deformacja, idea obrazu jako obiektu, w którym też umieszczałem różne elementy, które następnie monochromatycznie malowałem.
Skąd biorą się przedmioty, które umieszczasz w obrazach?
W poprzedniej pracowni miałem tyle znalezionych przedmiotów, że chodziłem po nich. Wtedy zbierałem rzeczy zewsząd: na pchlich targach czy z ogłoszeń w mediach społecznościowych. Całymi torbami wynosiłem rzeczy z mieszkań. Teraz jestem bardziej uporządkowany i zbieram tylko te przedmioty, których potrzebuję. Często szukam na Allegro czy OLX, ale też na stacjonarnych targach. Z tych obiektów często wynikają pomysły na kolejne prace.
Widzę w twojej sztuce wpływ Kantora i tradycje asamblaży malarskich. Na ile jest to świadomy wybór związany z twoją edukacją na krakowskiej akademii?
Władysław Hasior czy Tadeusz Kantor na pewno są ważnymi odniesieniami w mojej sztuce. Pamiętam, że jako dziecko odwiedziłem dużą wystawę Kantora w Krakowie oraz w liceum - Muzeum Hasiora w Zakopanem, które jako wielka artystyczna instalacja zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Na pewno było to dla mnie bardzo bliskie. Nie jestem jednak artystą, który “bierze na warsztat” klasyków i pracuje z ich dziedzictwem. Zresztą projektowe myślenie o sztuce, od szkicu do wykonania, nie jest moją domeną. Wolę poddawać się materii, podążać za procesem i obserwować, gdzie on mnie prowadzi.
Mimo tego twoje wystawy są bardzo spójne.
Porównałbym to do charakteru pisma. Każdy ma swój charakter i kiedy pisze naturalnie, to jest to podobne do siebie.
Kiedy patrzę na twoje obrazy, kojarzą mi się one z pojęciami nadmiar i nadprodukcja. Czy kryje się też za tym refleksja na temat relacji człowieka i świata naturalnego czy katastrofy ekologicznej?
Sam cykl nie powstał z pobudek ekologicznych i nie jest projektem o śmieciach czy ekologii. Bardziej powiedziałbym, że jest o nadmiarze rzeczy i przedmiotów. Czułem wtedy takie przytłoczenie produkcją, ale także moimi osobistymi przedmiotami, które wymuszają naprawianie, dbanie o nie, poszukiwanie dla nich miejsca. Kojarzyło mi się to także z domem rodzinnym, w którym wszystko się odkładało i przetrzymywało. To była logika niedostatku w PRL-u, w którym nawet zepsutych rzeczy nie wyrzucało się na śmietnik.
Ciekawie pisał o tym Marcin Wicha w książce “Rzeczy, których nie wyrzuciłem”.
Tak, u mnie było podobnie. Kiedy zacząłem prace nad obrazami, pierwszym instynktem było pojechanie do rodziców i przejrzenie rzeczy znajdujących się na strychu.
Czyli był to pewnego rodzaju recykling?
Można tak powiedzieć. W pracowni produkuję duże ilości śmieci i odpadków, które potem wykorzystuję i wklejam w kolejne obrazy. Tworzyłem też mniej znane prace, w których ze znalezionych przedmiotów, tektury, ścinków i taśmy kleiłem kompozycje. Muszę jednak przyznać, że nie spotkało się to z przychylnością galerzystów czy kolekcjonerów. To były naprawdę śmieciowe prace. Przetwarzanie i wykorzystywanie przedmiotów jest ważne dla mojej twórczości. Jednak wynika to z tego, że widzę w nich przede wszystkim obiekty, które chcą nam opowiedzieć swoje historie i tajemnice.
W twoich obrazach sporo jest destrukcji: niszczenie, wyginanie, nacinanie płótna, podpalanie prac, używanie materiałów, które podlegają procesom niszczenia. Kojarzy mi się to z entropią, a nawet ogólną refleksją o świecie i planetarnej katastrofie, tak jak w twojej ostatniej wystawie “Czarno to widzę” w Galerii Monopol w Warszawie.
Kiedy otwierałem tę wystawę ledwo kończyła się pandemia, a już wisiała w powietrzu groźba wojny w Ukrainie, która potem wybuchła. Cykl czarnych obrazów wiązał się z refleksją, że dużo się zmieniło w ostatnim czasie. Niestety na gorsze. Przez wiele lat żyliśmy w iluzji, że świat “idzie ku lepszemu”, że czeka nas niekończąca się ścieżka rozwoju. Od studiów miałem takie poczucie, że świat, a razem z nim ja, będzie się rozwijał ekonomicznie, społecznie i kulturowo. Zdawało się, że nic nie stoi temu na przeszkodzie. Nagle wszystko się odwróciło. Przyszła pandemia, wojna i coraz mocniej doświadczamy zmian klimatycznych. “Czarno to widzę” była intuicyjną wystawą, w której wyrażam to poczucie złej wróżby.
Ważnym żywiołem w twojej pracy jest ogień siejący zniszczenie, zwęglający obiekty i obrazy. Jeden z nich pokazywałeś na wystawie grupowej w galerii Pani Domu w Poznaniu. Czy ogień cię fascynuje?
Praca tam prezentowana powstała z przypadku. Zadzwonił do mnie znajomy, któremu spłonął dom. On sam jest kolekcjonerem i handlarzem antyków, dlatego wewnątrz miał wiele interesujących przedmiotów, które uległy destrukcji. Ucieszył się, kiedy przyjechałem i zacząłem zauważać piękno w tych zgliszczach. Z pieczołowitością wyjmował poszczególne elementy, opowiadał mi ich historię. Część z nich zachował dla siebie, a część pozwolił mi zabrać i wykorzystać. Wtedy zebrałem pokaźną kolekcję spalonych obiektów, z których zaczęły powstawać prace. Nie wydarzyło się to jednak od razu. Czasem potrzebuję czasu, aby odnaleźć odpowiednią formę dla moich prac.
A jak jest z tym ogniem?
Tak, on faktycznie stale się pojawia jako żywioł w mojej twórczości. Pierwszy “Obraz pożerający rzeczywistość” spaliłem ze wściekłości. Ogień oczyszcza i pozwolił mi stworzyć nowe prace. Teraz znowu się pojawia. Myślę, że to bardziej intuicja niż świadomy wybór. Podoba mi się bezkompromisowość tego prostego gestu.
Ostatnio zacząłeś współtworzyć kolektyw artystyczny. Skąd taki pomysł?
Kolektyw Inne Towarzystwo miał swój początek w niezobowiązujących spotkaniach kilku artystów i artystek w pracowniach. Nie wszyscy wtedy się znaliśmy. Dla mnie był to sposób na wyrwanie się z samotniczej pracy w pracowni i spotkanie z artystami, których czasem znałem tylko z Instagrama oraz zbudowanie nowych relacji. Podobały mi się te rozmowy między artystami. W międzyczasie pojawił się lokal do wynajęcia na ulicy Puławskiej. Najpierw wzięliśmy go “na próbę”, a potem okazało się, że minęło już półtora roku odkąd prowadzimy tam galerię. Tworzyliśmy różne wydarzenia i wystawy kolektywne, ale też organizowaliśmy wyjazdy poza Warszawę w celu poznawania nowych osób.
A skąd wzięła się nazwa?
Zaproponowała ją malarka Małgorzata Widomska. Na początku nie byłem fanem tej nazwy, bo lokowała naszą grupę w kontrze do jakiegoś wyimaginowanego centrum, jako alternatywną grupę czy outsiderów. Podczas spotkania z Szymonem Szewczykiem w Katowicach artysta zwrócił uwagę, że nazwa pokazuje nasze zainteresowanie innymi twórcami oraz chęć poszukiwania.
Macie już plany na nadchodzący rok?
Tak, chcemy nadal angażować się we FRINGE’a, który pokazuje oddolne i kolektywne galerie w Warszawie, w kontrze do “okrzepłego” Warsaw Gallery Weekendu. Z lokalem na Puławskiej się żegnamy, ale planujemy wiele wydarzeń wyjazdowych, m.in. będziemy prezentować wystawę w Liceum Plastycznym w Nałęczowie.
Wywiad: Michalina Sablik
Video: Tala Dołęgowska
Podobne artykuły
- Trend
- Polska
Reading Get-Together w PURO
- Art
- Trend
- News
PURO ART GUIDE: WARSZAWA
- Art
- People
- News
- Polska