Upalny, letni poranek. Razem z Marią Oblicką - artystką, projektantką, twórczynią marki Łyko, wybraliśmy się na spacer po jej ulubionych miejscach w Warszawie.

Kapsztad, południe Francji, Barcelona. Czy miasta, w których żyłaś w ostatnich latach, mają wspólny mianownik?
Zawsze szukałam miasta, które byłoby w jakiś sposób podobne do mnie - ceniące spokojny styl życia i kreatywność. Każde z tych miejsc natomiast przyciągało mnie z innych powodów oraz w innych momentach mojego życia. Do Kapsztadu pojechałam po licencjacie z Wzornictwa. Dostałam staż w małej marce, projektującej meble z drewna. Przez miesiąc szlifowałam klejonki z drewna lipowego, a po pracy szłam na plażę albo do baru Power & the Glory, gdzie poznałam większość moich znajomych. Cape Town to miasto pełne kreatywnych osób, artystów, fotografów, projektantów, art directorów, ze świetnym poczuciem estetyki. Ważny był dla mnie jeszcze jeden aspekt - stolica ma niesamowite światło, co jest bardzo inspirujące dla osób zajmujących się sztuką. Poziom malarstwa współczesnego jest tam bardzo wysoki. Tu też pierwszy raz wpadłam na pomysł uszycia lnianego kimona, które do dziś cieszy się popularnością w Łyko.
W międzyczasie poznałam kuratorkę Amy Bogen, która zaprosiła mnie do współpracy przy organizacji wystaw w swojej galerii SMITH. Czułam się jak ryba w wodzie, w samym centrum kreatywnej sceny tego miasta, jednocześnie zachowując równowagę pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym. Z Kapsztadem sąsiadują jedne z piękniejszych miejsc, jakie odwiedziłam - Przylądek Dobrej Nadziei, Simons Town, Cederberg. Oczywiście jednym z czynników, dla których pojechałam do Kapsztadu, była chęć zostania surferką, cel, który nadal staram się zrealizować na południu Francji, obok Biarritz.
Nie zmienia to też faktu, że jest to miejsce pełne trudnej historii i w związku z tym pełne dysonansów społeczno-politycznych, które poza całym pięknem tego miejsca, są bardzo odczuwalne.
Do Barcelony ciągnęło mnie od dłuższego czasu, głównie ze względu na wysoką kulturę wizualną oraz bezkompromisowość, którą widzę w działaniach artystów z tego miasta. Wiem, to już może klasyk, ale jestem wielką fanką magazynu Apartamento, wydawanego przez studio w Barcelonie. Poza tym zawsze przyglądam się działaniom marki Paloma Wool, która inspirowała mnie przy tworzeniu Łyko. Samo miasto oddycha i pozwala odpocząć, jest bardzo zróżnicowane architektonicznie i społecznie, a po pracy można iść nad morze albo do baru jeść oliwki. Mój chłopak jest z Barcelony, pokazał mi bardzo lokalną, autentyczną wizję tego miejsca. Pomimo że przyjeżdżam tu od trzech lat, czuję, że dopiero zaczyna się moja przygoda z tym miastem. Prowadziłam nomadyczny styl życia zależący od projektów, zleceń i związku, a teraz czuję, że potrzebuję stabilizacji i domu.


A jak ukształtowała Cię Warszawa? Które miejsca, wydarzenia, miały na Ciebie wpływ w procesie twórczym?
Moja relacja z tym miastem ewoluowała na przestrzeni lat, ale powiedziałabym, że zawsze było to coś pomiędzy miłością a.… trudną miłością. Często czułam, że zwyczajnie nie pasuje do tej tkanki miejsc, środowisk, jednocześnie będąc ich częścią. Urodziłam się w Międzylesiu i większość mojego czasu spędzałam w lesie albo w ogrodzie. Wawer jest miejscem, które niesamowicie ukształtowało moje poczucie bezpieczeństwa w świecie, połączenie z naturą, ale także łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi (w Międzylesiu panuje atmosfera małego miasta, wszyscy się znają albo przynajmniej kojarzą). Gdy musiałam jechać do Śródmieścia, ogarniał mnie lęk, a po powrocie byłam zawsze bardzo zmęczona. W Międzylesiu zawsze łapałam oddech, mogłam naładować baterie.
W liceum, większość czasu po szkole spędzałam na zajęciach z rysunku i kompozycji w Atelier Foksal, w kinach, muzeach, w Planie Be, albo Nowym Wspaniałym Świecie. Te wszystkie miejsca rozwinęły we mnie aspiracje artystyczne. Dostanie się na Akademię ugruntowało mnie na tej drodze i do dziś to właśnie tam czuję się najbardziej sobą. Atmosfera pracowni uspokaja mnie kompletnie, czuję się najlepiej wśród maszyn do obróbki drewna, materiałów, sztalug, aparatów i kamer analogowych albo w Leroy Merlin. Po obronie wyprowadziłam się na Powiśle, gdzie mieszkałam z przerwami przez około 5 lat. W tym samym momencie zaczęłyśmy rozmawiać z Heleną o założeniu własnej marki i powoli realizować ten cel. Moja cała wizja kreatywna Łyko zrodziła się właśnie w czasie, w którym mieszkałam na Solcu. To miejsce miało duży wpływ na mój psychorozwój i w rezultacie wszystkie działania, których się wtedy podejmowałam.
W tym okresie założyliśmy z przyjaciółmi kolektyw ogrodniczy Spółdzielnia Krzak, z siedzibą na Jazdowie. Od tego momentu właściwie każdy wieczór i weekend spędziliśmy razem - pieląc grządki, sadząc rośliny, organizując wystawy, koncerty, garażówki czy warsztaty. Zaczęliśmy skupiać ludzi o podobnych priorytetach i zainteresowaniach. To był naprawdę piękny czas, mam duży sentyment do tego miejsca oraz tego jak i co razem tworzyliśmy.


Jesteś blisko swojej rodziny, z którą spędzasz dużo wolnego i twórczego czasu, zawodowo w Łyko działasz ze swoją siostrą. Jaka jest Twoja rola w tej układance?
W tym przedziale jestem na pewno szczęściarą. Mam dużą rodzinę i każda z tych osób ma wielkie serce, inteligentną duszę. Relacje rodzinne są dla mnie bardzo ważne. Z Heleną byłyśmy zawsze bardzo blisko, nikt nie zrozumie mnie tak jak ona, to ona zawsze dawała najlepsze rady w trudnych momentach w moim życiu, łączy nas też podobne poczucie humoru. Nasze dzieciństwo obfitowało w dużą ilość zabawy, kłótni i śmiechu. Kiedy zaczynałyśmy budować własną markę, byłam bardzo zagubiona i niepewna. Wydaje mi się, że Helena była bardziej gotowa i zorganizowana niż ja. W moim procesie twórczym, sporo odegrała spontaniczność i tak zwana filozofia YOLO.
Z biegiem czasu Łyko zaczęło rosnąć i być bardziej rozpoznawalne, przez co powoli uczyłyśmy się rozdzielania sfer zawodowych i prywatnych jak i ról i podziału obowiązków w firmie. Nie była to łatwa droga, zarówno dla mnie jak i dla Heleny. Docelowo doszłyśmy do wniosku, że najlepiej będzie pracować ze sobą jak najrzadziej. Ja zajmowałam się projektowaniem, jeżdżeniem do szwalni, organizowaniem sesji, fotografowaniem i całym procesem związanym z tworzeniem produktu -od pomysłu do zdjęcia. Aktualnie ze względu na moje podróże i działalność artystyczną, działam raczej z doskoku, przy sesjach zdjęciowych, tzw. consultingu albo ostatnio przy rebrandingu i tworzeniu nowej identyfikacji wizualnej.

Ukończyłaś Wydział Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Odnajdujesz się w różnych formach – fotografii, słuchowiskach, reżyserii. Ostatnio pracujesz też ze swoim głosem, czy możesz powiedzieć coś więcej o tej narracji?
Odkąd pamiętam miałam bardzo dużo talentów i jeszcze więcej pomysłów. Zawsze ciągnęło mnie do malowania, rysowania, rzeźbienia, szycia, projektowania, eksperymentowania z materiałami, kręcenia filmów, pisania, fotografowania, śpiewania - w skrócie do wszystkiego co kreatywne. I choć może to brzmieć pozytywnie, dla mnie było to raczej problematyczne. Trochę jak łapanie kilku srok za ogon, jest się jedną nogą we wszystkim i w niczym jednocześnie. Szukałam dyscypliny, która pomoże mi połączyć różne sposoby wyrażania siebie. Studiowanie Rzeźby pozwoliło mi na integrację wielu technik i zainteresowań w formie instalacji, sztuki wideo czy pisania. Dyplom realizowałam w Pracowni Działań Przestrzennych u prof. Romualda Woźniaka, który miał nieoceniony wpływ na mój rozwój artystyczny. Główną częścią mojej pracy dyplomowej była... książka - dramat w dwóch aktach oraz aneks w pracowni drewna.
W grudniu skończyłam 30 lat, czuję, że potrzebuję działać z większą intencjonalnością. Nadal szukam wspólnego mianownika dla wszystkich moich pasji i głos jest na pewno jednym z nich, wyrażanie, wypowiadane, słuchanie, śpiewanie, opowiadanie historii, kultywowanie własnej estetyki, własnej drogi. Od zawsze chodzi mi po głowie wydanie własnej płyty. Śpiewam, odkąd pamiętam i jest to nieodłączna część mojej praktyki artystycznej.


Nad czym teraz pracujesz?
Jak zawsze nad kilkoma rzeczami jednocześnie. Razem z moim chłopakiem spędziliśmy pierwszą połowę roku na wyspie La Gomera, kręcąc film dokumentalny o lokalnej społeczności, jaskiniach oraz języku gwizdanym Silbo. Zaraz po tym miałam wystawę grupową w Gorlitz. Od ponad roku pracuję nad wypuszczeniem kolekcji lnianej bielizny, którą szyję sama ze skrawków produkcyjnych Łyko. Poza tym zaczynam pracę nad pierwszą wystawą solową. Pracuję też nad zewnętrznymi zleceniami graficznymi albo foto/video. W międzyczasie powoli przeprowadzam się do Barcelony, gdzie mam nadzieję, otworzą się przede mną nowe możliwości zawodowe.
Rozmowa: Paulina Serwatka
Zdjęcia: Piotr Czyż
Podobne artykuły

- Art
- Trend
- News
JESIEŃ I ZIMA W MUZEACH: 5 WYSTAW, KTÓRE MUSISZ ZOBACZYĆ

- Trend
- Polska
Reading Get-Together w PURO

- Art
- Trend
- News