Atmosfera jak z babcinej kuchni skrzyżowanej z salonikiem cioci Wandzi. I tyle samo miejsca: niewiele. Za to smak - wyjątkowy! Jak gdyby wszystkie kulinarne sekrety i intencje zawrzeć w jednej, esencjonalnej, parującej misce strawy.
Małe i jeszcze mniejsze bary powstają w Krakowie jak grzyby po deszczu. Nie usiądzie tu pułk żołnierzy ani autobus turystów z Japonii. Ale to właśnie w nich - w tych niepozornych, a czasami dizajnerskich perełkach - znajdziecie dziś najlepszą kuchnię w Krakowie, a za barem samych właścicieli. Bo kieszonkowe bary to z jednej strony to ekonomiczna konieczność, z drugiej - poszukiwanie jedynej w swoim rodzaju intymnej więzi pomiędzy właścicielem, kucharzem a gośćmi. Zajrzyjmy więc do tych mikro przybytków smaku i zwąchajmy, co też tam pyrczy na gazie.
Niech Was nie zmyli adres, bo próżno szukać tego lokalu na podanej na Facebooku ulicy. Maciupeńka pizzeria przycupnęła dwa metry od wejścia do Bunkra Sztuki i wchodzi się do niej od Plant. Wnętrze to trzy stoliczki przykryte obrusikami w czerwoną kratkę. Ot, zdają się czekać na Królewnę Śnieżkę. Jest też lada, a na niej blachy z pizzami. Jedynym obsługującym jest łysy właściciel, który w latach 80-tych praktykując w Rzymie stał się prawdziwym, włoskim pizzaiolo. Cierpliwie wyjaśnia, dopytuje o gusta, chętnie zrobi coś na zamówienie. Jest więc genialna pizza z ziemniakami i rozmarynem, z pyrami i szynką, z suszonymi pomidorami i kaparami, klasyczna z salami, ale też fikuśna jak na polskie podniebienie z karczochami i anchois. Uraczą nas tu bardzo dobre ceny: sok z pomarańczy kosztuje 5 zł, a każde 10 dkg pizzy 3,50 zł, niezależnie od składników.
Lokalik, bo tylko tak można określić to wnętrze, składa się głównie z części kuchennej wydzielonej ladą, zza której z niezmąconym spokojem i uśmiechem od ucha do ucha wydaje dania Turek, były wykładowca na uniwersytecie w Analaji. Są też trzy stoliki, co daje w sumie sześć miejsc siedzących. Wegetariańską specjalnością zakładu jest piyaz, sałatka z fasoli, czerwonej cebuli z zielonym chilli i mnóstwem pietruszki. Zaś mięsną - kavurma - przysmak z rodzinnego miasta właściciela. To cielęcina duszona na patelni, z dużymi kawałkami cebuli i doprawiona na ostro. A wszystko to nieodmiennie podawane jest z ajranem (rodzajem lekko słonego kefiru) i chrupiącą bułką. Na deser można zjeść baklavę i popić mocną, potężnie słodką turecką herbatą. Koszt posiłku to ok. 20 zł.
Najmniejsza cukiernia w Krakowie. Lwią część zajmuje lada chłodnicza zastawiona oszałamiająco pięknymi ciastami, tortami i przeróżnymi słodkościami. Półka do odstawienia filiżanki, dwa stoliki i ława dopełniają wnętrze. Miejsce stworzyły dwie kobiety - Justyna i Magda - z miłości do słodyczy i ryzyka. Ich ponadczasowymi hitami są sernik, brownie, muffiny, tarta mascarpone z domową konfiturą malinową bez cukru i piszinger. Od czasu do czasu pojawiają się nowe tarty: Solony Orzeszek lub Cytrynowa z mango. Niektórzy jadą pół miasta, żeby kupić bezę Pavlova! Można tu napić się kawy i lemoniady, a jak jest pogoda, na jednej z dwóch poduszek posiedzieć w witrynie.
Miejsc siedzących niewiele, może z dziesięć, wszystko tu proste, nieco tandetne, ale za to jedzenie...! Ale po kolei. Czymże są te klopsiki? To małe kotleciki z mielonego mięsa, zwane kofta, czasami kofta kebab, okrągłe lub w kształcie cygara, mogą zawierać w środku praktycznie wszystko - od baraniny, przez kurczaka, ryby, krewetki, aż po warzywa. Tu podają je w bułce, z pomidorami w plasterkach, sowicie oprószone pietruszką. Można zamówić też koftę w zestawie z ryżem lub frytkami, cebulą, tortillą, pomidorem, sosem i przyprawami, i dodatkowo turecką sałatką z ogórków, pomidorów i cebuli z dodatkiem cytryny. Cena za najbardziej obfity posiłek nie przekroczy 25 zł.
Tu robimy mały wyjątek - bo nie serwuje się tutaj jedzenia - ale ze względu na unikatowość koncepcji lokal zasługuje na odnotowanie. Można tu zaopatrzyć się we wszystko, co potrzebne jest do skręcania papierosów, z papierosami włącznie, kupić kawę i napój z niekończącej się listy soków, oranżad i niewiadomoczego. Atutem miejsca jest niewątpliwie miniaturowa palarnia i dobra muzyka. Otwarte, uwaga: od 7 rano do 23. Ech, Kraków...
Szczerze? Nie ma na czym tu siąść. Można za to stać i opierając się o poleczkę patrzeć w telewizor lub podziwiać jak rodowity Sardyńczyk zgrabnie zagniata miniaturowe pizze. Bo są one wielkości talerzyka śniadaniowego, z obowiązkowym sosem pomidorowym, ogromną ilością mozzarelli i tym, co sobie człowiek głodny dobierze: salami, pieczonymi bakłażanami, mortadelą czy włoską parówką. A wszystko to od 6 zł.
Właściciel malutkiego baru na Kazimierzu o powierzchni 18 metrów kwadratowych opowiedział mi kiedyś taką historię. "Stoję sobie za barem i obsługuję ośmiu gości, bo tyle się ich tu mieści. Nagle otwierają się drzwi i wchodzi szeregiem 6 osobowa rodzina. Mija bar i otwiera drzwi, które prowadzą do WC pracowniczego. Niestety wszyscy się w nim nie zmieścili. Ostatni odwrócił się i zapytał „Czy to już wszystko?”
Nie, nie wszystko :) dalszy ciąg smakowitej opowieści o kieszonkowych barach Krakowa znajdziecie za miesiąc na łamach PURO Magazine. Dla rozbudzenia apetytów i ciekawości publikujemy mapkę ze wszystkimi wytropionymi przez nas knajpkami. A może coś przeoczyliśmy? Dajcie nam znać, a z chęcią przetestujemy i opiszemy!
Tekst: Kasia Pilitowska
Ilustracja: Foxtrot Studio
Zdjęcia: dzięki uprzejmości lokali