10 lat PURO Hotels - wywiad z Łukaszem Piekarskim

- Ile już lat stuknęło Ci w branży hotelarskiej?
Pierwszą pracę w hotelu podjąłem w 1998 roku, więc sporo (śmiech). Zaczynałem od recepcji we wrocławskim Hotelu Park Plaza. Od razu po maturze poszedłem do pierwszej pracy i zapisałem się na zaoczne studia hotelarskie. Moja mama pracowała wtedy w nieistniejącym już dziś Hotelu Wrocław, który był odpowiednikiem warszawskiej Victorii. Wówczas, był to najlepszy hotel w mieście i podglądając ją w pracy, pomyślałem, że może to jest właśnie coś, co chciałbym robić. Gdy otwierał się Park Plaza, zatrudniłem się jako recepcjonista i pracowałem tam przez 3 lata. Potem były kolejne hotele i epizod w eTravel, a z początkiem kwietnia 2010 roku, zacząłem przygodę z PURO.
- Jaką marką było wtedy PURO?
Ta marka się dopiero kształtowała. Rekrutacja na stanowisko dyrektora wrocławskiego PURO, czyli pierwszego hotelu pod tym szyldem, była ukryta. Przychodząc na pierwsze spotkanie z Rune Askevoldem, pomysłodawcą marki i moim przyszłym szefem, nie miałem pojęcia co to za marka, ani nawet jak się nazywa. Poszedłem tam zupełnie w ciemno, ale skusiło mnie stanowisko, więc postanowiłem zaryzykować. To były zalążki PURO – cały skład ograniczał się wówczas do czterech osób. Malutkie biuro PURO mieściło się przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie, tuż przy ambasadzie USA. Zaczynaliśmy od zera. Mieliśmy tylko zarys koncepcji, a całą resztę trzeba było dobudować.


- Jakie były Twoje wrażenia po tym wspomnianym pierwszym spotkaniu?
Myślałem, że jestem w ukrytej kamerze (śmiech). Rune opowiedział mi o swojej wizji marki i powiedzieć, że było to nowatorskie, to jakby nic nie powiedzieć. To była kompletna rewolucja. Należy pamiętać, że hotelarstwo było wtedy bardzo zastaną, odporną na zmiany branżą. Tradycyjne, wręcz sztywne podejście do gościa, panowie w uniformach, portierzy w czapkach. Inne branże już powoli luzowały, nawet banki przesuwały się w stronę klienta likwidując te wielkie, niedostępne lady. Ale hotele jakoś nie mogły zrobić tego kroku naprzód. A tu nagle spotykam się z facetem, który opowiada mi o tak zaawansowanym technologicznie obiekcie, że na początku nie wierzyłem, że coś takiego można w ogóle zrealizować w Polsce.
- Mimo wszystko postanowiłeś w to wejść - co było kolejnym krokiem?
Zatrudniliśmy parę osób. Postanowiliśmy pokazać się ludziom i wzięliśmy udział w targach turystyczno-hotelarskich w Hali Ludowej w Wrocławiu. Nasze stoisko wyraźnie odstawało od innych, a wszyscy potencjalni partnerzy czy kontrahenci, którym opowiadaliśmy o naszych planach, patrzyli na nas jak na kosmitów (śmiech).

- Jak w takim razie rysowała się wizja, którą im prezentowaliście?
Od początku nie chcieliśmy być typowym hotelem, tylko bardziej „hubem”. Pierwotny zamysł był taki, aby był to obiekt bardzo zaawansowany w kwestii technologii i robił wszystko w zupełnie inny sposób. W Polsce w ogóle nie było takiego trendu. W tamtym okresie, jeśli Polacy wyjeżdżali za granicę to raczej sugerowali się sieciami, które znali – najczęściej były to duże, tradycyjne hotele. Dlatego nikt nie wróżył nam sukcesu. Ale im dalej w las, tym pewniej się czuliśmy. Moim pierwszym zadaniem, oprócz zatrudnienia załogi, było stworzenie infrastruktury, której nam brakowało. Większość narzędzi dopiero zaczynała być dostępna. A my przecież mamy tu wizję, w której zamiast recepcji są kioski do check-inu – na tamte czasy, coś nie z tego świata. Byliśmy bardzo nastawieni na technologię, nawet nasze pierwsze hasło brzmiało „inteligentny hotel”, co później odbijało się nam czkawką. W kolejnych latach PURO bardzo ewoluowało, dziś to rozpoznawalna marka, którą tworzą świetni ludzie, a znakomity design i sztuka na stałe wpisały się w DNA marki.
- Inspirowaliście się jakimiś zagranicznymi brandami?
Nie kopiowaliśmy gotowych rozwiązań – szukaliśmy własnych. Od początku chcieliśmy się rozwijać w kierunku „guest experience” czyli tego, czego gość doświadcza w hotelu. Ciężko mówić o tradycyjnie pojmowanym luksusie, gdy gość sam się melduje i sam obsługuje ekspres do kawy, ale nam na takiej definicji nigdy nie zależało. Za to w naszych pokojach pojawiły się ogromne telewizory, sterowanie światłem, zarządzanie tabletem… Dziś tablet na nikim nie robi wrażenia, ale przypominam, że gdy zaczynaliśmy nie było nawet Instagrama, więc tablet to był kosmos. Udało nam się zaimplementować taką technologię, że gościom opadały szczęki, nawet tym zagranicznym. Ilość konkurencji, która przewinęła się wówczas przez wrocławskie PURO była naprawdę imponująca. Każdy chciał zobaczyć, jak to wszystko działa, podpatrzeć coś dla siebie. Nawet jeśli słyszeli wcześniej o jakichś nowatorskich rozwiązaniach, to – jak to zazwyczaj bywa – czekali, aż ktoś to najpierw przetestuje. A my po prostu wzięliśmy się do roboty.
- Przed otwarciem było więcej strachu czy podekscytowania?
To była mieszanina wielu emocji (śmiech). Im bardziej sam budynek był wykończony, tym spokojniej się czułem. Choć jednocześnie, całe to przedsięwzięcie przypominało trochę jeden wielki komputer, do którego wkładamy różne części, ale nikt ich nigdy nie testował. Twardy dysk trochę nie zgrywa się z płytą główną, procesor też szwankuje… Ale finalnie coś może z tego będzie, potrzeba tylko dobrego informatyka. Przełomowym momentem okazała się impreza, którą sobie wymyśliliśmy. Coś, co do tej pory nie miało miejsca na polskim rynku, czyli wielkie testowanie hotelu przed otwarciem.
- „Testing night” został z PURO do dziś.
Bo okazał się totalnym hitem! Wybraliśmy zaufaną grupę partnerów biznesowych i znajomych, a ich zadaniem było testowanie wszystkiego, co tylko się da – odkręcanie wody, zapalanie świateł, korzystanie z tabletu, etc. Sporo rzeczy szwankowało, ale wszystko zostało tak ciekawie zaprezentowane, że ludziom bardzo się podobało. Żeby to zrozumieć, trzeba byłoby cofnąć się o te 10 lat i uświadomić sobie, jakich telefonów używaliśmy, jak ekskluzywnym towarem było wifi i jak kwadratowe były telewizory (śmiech). My to wszystko przełamaliśmy. Mimo że nie wszystko działało jeszcze jak należy, to ludzie wreszcie poczuli, że możemy zrewolucjonizować rynek. Na początku w to wątpili, ale po „testing night” szybko zmienili zdanie. Już od pierwszego dnia po otwarciu staliśmy się popularni i zapadła decyzja o tym, że będziemy siecią.
- Niezłe tempo!
Nie było na co czekać. Lata 2007-2009 to był czas kryzysu i załamania rynku nieruchomości oraz hoteli. My otworzyliśmy się w momencie pokryzysowego rozruchu. Ruszały przygotowania do Euro 2012, budowały się stadiony, rozwijały social media i zaczął się trend okupowania hoteli. Od samego początku mieliśmy bardzo wysokie obłożenie, a przecież wtedy nie mieliśmy nawet własnej restauracji. Byliśmy w centrum miasta, więc myśleliśmy, że oferta gastronomiczna będzie zbędną, bo przecież wokół jest mnóstwo miejsc, w których można dobrze zjeść. Ale okazało się, że goście nie zawsze chcą włóczyć się po mieście i chcieliby móc zjeść coś w hotelu. Na samym początku zaprzyjaźniona restauracja przygotowywała nam śniadania „na wynos”, takie kawiarniane zestawy z gotowymi kanapkami, tortillami, etc. Na tamten moment to też było nowe i ciekawe, ale szybko z tego zrezygnowaliśmy. Zdecydowaliśmy się na własną restaurację i to był kolejny nowy początek.


- W ile osób otworzyliście pierwsze PURO?
W 11 osób. Było to nie lada wyzwanie, Rune spędzał wtedy mnóstwo czasu we Wrocławiu, ustalaliśmy każdą jedną rzecz, bo nie mieliśmy jeszcze żadnych gotowych procedur. Początkowy projekt wrocławskiego hotelu nie zakładał nawet sal konferencyjnych. Tam, gdzie dziś są sale konferencyjne, miały być punkty usługowe typu fryzjer, kwiaciarnia czy salon masażu. Ale gdy dołączyłem do zespołu, przekonałem wszystkich, że sale konferencyjne po prostu muszą być w hotelu, nie ma innej opcji. Z jednej z sal zrobiliśmy biuro, bo pierwotna koncepcja PURO nie przewidywała też tego. Wszystko było dość stresujące, ale nasza ekipa dość szybko się powiększała. Nie było jeszcze hostów, tylko konsjerże, którzy musieli obsługiwać cały dół – recepcję, sale konferencyjne, późniejszą restaurację. Co najlepsze, bardzo długo byliśmy obiektem nr 1, jeśli chodzi o opinie na Bookingu czy Trip Advisorze. Oceny były wysokie, nawet jeśli wtedy jeszcze nie wszystko działało. Ludzie jednak doceniali to, że robimy coś innego i nie idziemy utartym szlakiem, przymykali więc oko na pewne niedociągnięcia.
- Po ośmiu latach, jako dyrektor otwierałeś nowe PURO w Warszawie. Po tych wszystkich historiach, myślę sobie, że w porównaniu z Wrocławiem, musiała to być bułka z masłem…
Wcale nie było tak łatwo, po prostu wyzwania były inne. Oczywiście wszystko było dużo bardziej zaawansowane, mieliśmy meble i urządzenia do wszystkich pomieszczeń i przede wszystkim pomoc Zespołu Centrali, która w 2011 roku w ogóle nie istniała w takim składzie. Dziś każdy dział ma swojego szefa, a wtedy wszystko zlecaliśmy na zewnątrz. 10 lat temu jako dyrektor wrocławskiego PURO, czasem jeździłem z wózkiem i rozwoziłem bagaże, za chwilę wchodziłem na Facebooka, żeby wrzucić jakiś post, sprawdzałem raporty, ładowałem ceny i robiłem 20 innych rzeczy. Było to nie lada wyzwanie, zwłaszcza, że miałem małe dziecko, ale finalnie udawało się to jakoś pogodzić. Dobrze wspominam ten okres, bo zrealizowaliśmy jakieś marzenie. To było niesamowite doświadczenie pod kątem rozwoju, zarówno własnego, jak i całej branży. 10 lat odmieniło wszystko. Dziś PURO to już dobrze naoliwiona maszyna.
- Jakie predyspozycje trzeba mieć, aby zarządzać hotelem?
Wielu rzeczy można się nauczyć, ale trzeba mieć pasję, to najważniejsze. Trzeba też orientować się w trendach i być otwartym na nowatorskie rozwiązania, bo dziś wcale nie jest łatwo zaskoczyć gości. No i trzeba lubić ryzyko. Na przykładzie PURO doskonale widać, ile zwrotów zrobiliśmy na przestrzeni lat. Najpierw poszliśmy w technologię, potem dążyliśmy do oferowania najwyższej jakości i coraz ciekawszych doświadczeń podczas pobytu, aż dotarliśmy do bycia marka utożsamianą z najlepszym światowym designem, która na pokładzie ma kuratora sztuki i własną ambitną kolekcję.

- Swobodne podejście do gości, przekłada się w PURO również na pracowników. Czy z Twojej perspektywy da się zarządzać ludźmi na luzie?
Oczywiście. Kiedyś pracowałem w sztywnych ramach i sztywnych ubraniach. Efektem było marzenie o tym, aby móc stworzyć miejsce, w którym będzie zupełnie inaczej. Chciałem, żeby ludzie, z którymi pracuję mogli być sobą, a jednocześnie zachowywali swój profesjonalizm. Goście też doceniają takie podejście, bo po całym dniu pracy, rozmów biznesowych, czy po prostu zwiedzania, chcieliby w hotelu po prostu odpocząć, a nie witać się ze sztywnymi panami pod krawatem. Stworzyliśmy miękkie przestrzenie, w tle leci muzyka, pracownicy hotelu się nie narzucają, a goście mogą być w dresie czy szlafroku i mieć pewność, że nie będziemy ich oceniać.
- Po tych wszystkich latach, czym dla Ciebie jest PURO?
PURO to atmosfera. Ta specyficzna, wyjątkowa atmosfera, którą tak lubimy, a nawet sami nie musimy o niej mówić, bo mówią o niej odwiedzający nas goście. Serio, każdy to czuje. Wiadomo, że znajdą się hotele, które mają większe pokoje, są lepiej wyposażone, czy bardziej luksusowe, ale nie mają tego klimatu. Idealnym przykładem jest nasz bar Loreta, gdzie po kilku miesiącach od otwarcia musieliśmy zatrudniać ochronę, bo przychodziły tu dzikie tłumy. Okazało się, że nawet w hotelu w Warszawie można stworzyć miejsce podobne do tych na Ibizie i nie będzie modne tylko przez jeden sezon, tylko ludzie po prostu będą chcieli tu przychodzić. PURO to mój ulubiony whisky sour, którego smak zawsze będzie mi się kojarzył z Loretą. PURO to zapach olejków w Prisma Spa. PURO to porządna kawa. No i przede wszystkim, PURO to ludzie. Każdy ze swoimi różnorodnymi pasjami i świetnym podejściem do Gości. Mam wiele skojarzeń z tą marką i wszystkie są dobre.
- Od czego zazwyczaj zaczynasz swój tydzień w pracy?
W każdy poniedziałek mam do pokonania 380 km, bo jestem „słoikiem” i dojeżdżam z Wrocławia do warszawskiego hotelu, którym teraz zarządzam, praktycznie co tydzień. Organizuję poranne spotkanie z osobą, która miała weekendowy dyżur i zdaje mi relację z tego, co się działo. Mówimy sobie o wynikach, planach na najbliższe dni, sprawdzamy ewentualne usterki, a potem robię obchód po hotelu, doglądam wszystkich działów, żeby sprawdzić, czy wszyscy żyją i pracują (śmiech). Do tego maile, telekonferencje, analiza cen i budżetów, prasówka, monitorowanie konkurencji. Dużo się zmienia i cały czas jestem w ruchu, dlatego lubię tę pracę.
- A co najchętniej robisz po pracy?
Lubię grać muzykę. Kiedyś nawet z jednym z kierowników z PURO, który podobnie jak ja, też lubi stanąć za DJ-ką, mieliśmy okazję wspólnie poprowadzić imprezę w warszawskim PURO. Grywam w squasha, oglądam mecze, czytam i podróżuję między Wrocławiem a Warszawą. Warszawa jest super miejscem do mieszkania – dużo koncertów, klubów, świetne trasy pod rower, spacery po Powiślu. Dziś mam tu więcej znajomych niż we Wrocławiu. A gdy odwiedzają mnie ci z Wrocławia i idziemy na miasto, to finalnie i tak lądujemy w Lorecie, bo tu jest zawsze najlepiej.
- Hotel to też wylęgarnia anegdot. Na pewno wiele widziałeś po tylu latach pracy w branży. Czy coś Cię jeszcze szokuje w zachowaniach gości?
Chyba nie. Widziałem naprawdę wiele, bo zaczynałem pracę w branży pod koniec lat 90-tych, a był to niezwykle szalony czas. Ludzie zachłysnęli się wówczas pieniędzmi i imprezami, a w hotelach bawiono się niekiedy bez limitów. Lata 90-te, celebryci, alkohol, kasyna – pewnie niejedną książkę można byłoby o tym napisać. Ale szczególnie zapadła mi w pamięci taka niewinna sytuacja, gdy uruchomiliśmy w PURO pierwszy ekspres do kawy na kartę. Pewna pani sobie ewidentnie przy nim nie radziła, więc przechodząc obok grzecznie zapytałem, czy mogę jej pomóc. Pani się obruszyła i huknęła: „Proszę pana, ja śpię w waszych hotelach na całym świecie i doskonale wiem, jak zrobić sobie kawę!”. A przypominam, że było to w momencie, gdy otwarty był tylko Wrocław (śmiech). Ale ta historia uświadomiła mi, że jesteśmy postrzegani jako brand międzynarodowy i paradoksalnie było to bardzo miłe.
- Czego chciałbyś życzyć PURO na te jubileuszowe 10-te urodziny?
Ekspansji na Europę! Nie musi być od razu Zachód, może być gdzieś bliżej, choć jestem przekonany, że poradzilibyśmy sobie wszędzie, nawet w sercu Nowego Jorku. Zwiedziłem wiele stolic i fajnych hoteli i myślę, że jesteśmy na topie topów. Dokonaliśmy olbrzymich postępów i mamy super rozwinięty produkt. Biorę udział w rekrutacjach w naszym hotelu i widzę, jak wypadają ludzie z PURO, a jak ci z konkurencji. Kiedyś ta różnica nie była aż tak duża, a dziś się bardzo pogłębiła i pracują u nas naprawdę świetni ludzie. Widać to zresztą po wewnętrznych szkoleniach, które organizują nasi pracownicy. PURO to ludzie z pasją, odważni, którzy robią tysiąc różnych rzeczy, mówią w wielu językach i mają nietuzinkowe zainteresowania. Patrzę na nich z podziwem i życzę nam wszystkim kolejnych owocnych lat, również poza Polską.
Podobne artykuły

- Art
- People
- News
- Polska
Pracuję intuicyjnie. Rozmowa z Jakubem Glińskim

- Trend
- People
- Polska
Lukullus - pyszne i piękne ciastka z Warszawy

- Trend
- Art
- People
- News
- Polska